Niedziela, 24 czerwca. Rano.

Reprezentacja Kolumbii ma zagrać dziś mecz z Polską, ale impreza, rozpoczęta dzień wcześniej, niebezpiecznie się przedłużyła. Alkohol lał się strumieniami, panienki z zawodnikami robiły „pociąg” w basenie (Meksyk pokazał, iż to słuszna strategia), gdzieniegdzie widać było ślady białego proszku. Rodriguez nagle oprzytomniał:

- E, chłopaki, my dzisiaj gramy!

Na chwilę zapanowała cisza, po czym wybuchł śmiech. Śmiał się bramkarz. Rechotał wręcz.

- Ty, Rodriguez, a widziałeś mecz Polaków z Senegalem? Toż ty sam byś ich rozniósł w proch i w pył!

- Dajesz, Rodriguez! Dasz radę! – ryknęła reszta drużyny.

James spurpurowiał, ale odezwały się w nim duchy pradawnych Indian. Albo nadmiar alkoholu. A może aspiryny?

- Ja nie dam rady? Ja nie dam rady? Potrzymaj mi… - rozejrzał się niepewnie, bo ani nie było nic do potrzymania, ani nie miał za bardzo kto. – No dobra, prześpię się i wam i im pokażę!

Kilkanaście godzin później impreza trwała w najlepsze, co niektórzy powoli zbliżali się do przekroczenia granicy między bytem a niebytem, gdy nagle ktoś ryknął:

- Chłopaki, pierwsza polowa się skończyła, jak tam Rodriguez?

Najprzytomniejszy odpalił neta i przeczytał na głos:

Do przerwy Kolumbia-Polska 1:0 (23 min. Rodriguez)

Zatrzęsły się ściany, spłoszone ptactwo odfrunęło, taki ryk podniósł się z ośrodka, w którym relaksowali się Kolumbijczycy. Impreza potoczyła się w takim kierunku, że wydawało się, iż nie minęła nawet chwila, gdy ktoś ponownie krzyknął:

- Ej, już po meczu, jaki wynik?

Zapadła cisza, gdy bramkarz wszedł w sieć.

Kolumbia – Polska 1:1 (23 min. Rodriguez – 89 min. Milik)

Nie minęło kilkanaście minut, gdy zmęczony Rodriguez powrócił na imprezę. Powitały go gwizdy, buczenie i słowa powszechnie uznawane za obelżywe. Gdy opadły emocje, James spojrzał na kolegów i zmęczonym głosem rzekł:

- Sorry, chłopaki, robiłem co mogłem, ale w 50 minucie dostałem czerwoną kartkę…

--
Tu jestem, zapraszam :)