„Prędzej piekło zamarznie...” – a jednak, Prawo i Sprawiedliwość włączyło się do największej akcji charytatywnej w Polsce i wystawiło swoje aukcje. Teraz każdy chętny może spróbować wygrać spotkanie ze swoim ulubionym politykiem, naukę w towarzystwie komendanta Szymczyka lub upojny weekend w pewnej parafii.
Hitowy serial Netflixa „1670” traktujący o polskiej szlachcie w krzywym zwierciadle, gościł u nas już niejednokrotnie. Mieliśmy dłuższy tekst, a nawet mieliśmy quiz. Ale wciąż brakuje jednego – najlepszych tekstów z serialu, których jest cała masa.
Wprawdzie o gustach rozmawiać się nie powinno, ale mamy to gdzieś.
Są kawałki, które może nie mogą pochwalić się oryginalnością,
ale biją na łeb swój pierwowzór. Czasem to zasługa innej
interpretacji, a czasem potęgi głosu osoby, która za taką
przeróbkę się zabiera. Są też takie przypadki, że głównym
powodem jest tu nie tyle brzmienie kompozycji, co charyzma jej
wykonawcy.
#1. „Girls Just Want to Have Fun” – Cyndi Lauper
Oryginalny twórca:
Robert Hazard
Czy ktokolwiek
słyszał o Robercie Hazardzie? Nie? Szkoda – to on jest bowiem
autorem wielkiego przeboju, na którym karierę zrobiła pani Lauper.
Żeby tego było mało, numer „Girls Just Want to Have Fun”
powstał zaledwie cztery lata przed wersją wokalistki o
charakterystycznym, skrzekliwym głosie.
https://www.youtube.com/watch?v=5aLNwOxPsjg Co zaważyło o tym, że
nowe wykonanie tego utworu stało się gigantycznym hitem, podczas
gdy oryginał poległ na listach przebojów? Ano perspektywa –
Robert śpiewał o kobiecych łóżkowych wygibasach, tymczasem
Lauper, delikatnie tylko zmodyfikowawszy warstwę liryczną, zrobiła
z tej samej kompozycji iście feministyczny hymn, który na zawsze
zapisał się w historii muzyki popularnej.
Kompozycja ta
została napisana przez Prince’a i trafiła na jedyny album jego
funkowego projektu The Family. Numer traktował o depresji po
rozstaniu z ukochaną osobą. Demo zostało nagrane już w 1984 roku,
natomiast niedługo potem kompozycja trafiła na oficjalny album i…
właściwie przeszła niezauważona. Może stałoby się inaczej,
gdyby muzyk zdecydował się na umieszczenie jej na singlu promującym
to wydawnictwo? Parę lat później artysta wyraził zgodę na to,
aby młodziutka irlandzka piosenkarka Sinead O’Connor wykonała
swoją interpretację jego dzieła.
Sprawę zapewne ułatwiło też
to, że muzycy mieli wspólnego managera. Wersja krótkowłosej
artystki osiągnęła spektakularny sukces. Trudno się dziwić –
jej wykonanie jest znacznie głębsze i pełniejsze emocji niż
pierwowzór. Podobno Prince wcale nie był zachwycony faktem, że
nieznana praktycznie nikomu piosenkarka wylansowała się na jego
utworze i w 1993 roku nagrał on odświeżoną wersję swojej kompozycji
z gościnnym występem Rosie Gaines. Czy udało mu się przyćmić
sukces interpretacji Sinead? No nie.
Ja wiem, że kawałek
z filmu „Bodyguard” jest bardziej ograny niż „Takie tango” i
żadna normalna osoba nie jest w stanie zazylion razy wysłuchać
zarżniętej do nieprzytomności kompozycji (a przynajmniej nie bez nerwowego tiku w
lewym oku). Nie zmienia to jednak faktu, że większość z nas
bardziej kojarzy utwór „I will always love you” wyśpiewany
przez panią Whitney niż oryginalną wersję tego utworu. A powstał
on prawie dwie dekady przed nagraniem ścieżki dźwiękowej do
słynnego filmu z Kevinem Costnerem. No i jest to kompozycja country,
co już samo w sobie nie zwiastuje niczego dobrego…
Na szczęście
aż tak źle nie było. Autorką tego przeboju była Dolly Parton Numer trafił na album „Jolene” w 1974 roku. Na tej samej płycie
znalazł się też tytułowy przebój (który, nomen omen, też doczekał
się całkiem fajnej interpretacji autorstwa… Miley Cyrus). Mimo że
bardziej dziś znana jest wersja Houston, to ballada pani Parton
odniosła spory sukces. Szczególnie na listach przebojów dla
miłośników rodeo i chowu wsobnego klimatów związanych z
potańcówkami w stodole.
Aż trudno uwierzyć,
że jeden z największych hitów lat 80. oryginalnie był kawałkiem,
który znalazł się wiele lat wcześniej na stronie B czyjegoś
singla. Mowa o „My
Bad Boy's Comin' Home” autorstwa czarnoskórej piosenkarki
Glorii Jones. Na domiar złego poniósł on spektakularną klęskę na listach przebojów.
Prawie dziesięć lat później prawa do „Tainted Love” wykupił
DJ Richard Searling, który wypromował tę
kompozycję w brytyjskich klubach. W ten sposób niedoceniony numer
sprzed prawie dekady trafił do uszu członków związanego z tym
środowiskiem muzyków tworzących artystyczne duo Soft Cell. Wkrótce
„Tainted Love” stało się drugim singlem grupy promującej swój
debiutancki album. O ile pierwszy z utworów, czyli „Memorabilia”
nawet nie musnęła list przebojów, to już cover pechowego dzieła
Glorii Jones odniósł spektakularny sukces.
#5. „I Fought the
Law” – The Clash
Oryginalny twórca:
The Crickets
Kawałek ten
napisany został 1959 roku przez Sonny’ ego Curtisa, który to zastąpił Buddy’ego Holly’ego w zespole The Crickets. „I
Fought the Law” również trafiło na stronę B singla promującego
album tej grupy, jednak ostatecznie kompozycja ta znalazła się także na
pełnoprawnym wydawnictwie The Crickets. Co oczywiście nie oznacza, że
numer skazany był na sukces. Niestety zyskał on raczej mizerną
popularność i rzadko kiedy można było go usłyszeć w audycjach
radiowych.
Jednocześnie jednak utwór zwrócił uwagę innych artystów, którzy z czasem chętnie go coverowali. Zanim
zainteresowały się nim punki z The Clash, doczekał się on
przynajmniej dwóch interpretacji, a „I Fought the Law” w wersji The
Bobby Fuller Four stało się sporym hiciorem w USA.
W 1978 roku
brytyjski zespół The Clash nagrywał w San Francisco ścieżki do
swojego drugiego albumu. Właściciel studia Automatt, gdzie prace
nad albumem miały miejsce, był kolekcjonerem klasycznych szaf
grających. Na jednej z nich znajdował się właśnie omawiany utwór w aranżacji Bobby’ego Fullera. Artyści z The
Clash bawiąc się tymi urządzeniami, pierwszy raz usłyszeli „I Fought the Law” i od razu podjęli decyzję o wykonaniu swojej wersji.
Punkowa, bardziej chropowata odsłona przeboju była strzałem w
dziesiątkę, bo dzięki takiemu posunięciu europejscy muzycy od
razu zagościli na amerykańskich listach przebojów.
A oto i kolejny
numer, który w dniu swej premiery nie odniósł żadnego
spektakularnego sukcesu. Być może wyprzedzał on swój czas i po
prostu musiał jeszcze trochę „dojrzeć”? Utwór został nagrany w 1970, a
jego autor początkowo planował nazwać swe dzieło „Metrobolist”
jako wyraz hołdu dla słynnego filmu Fritza Langa pt. „Metropolis”. Bowie wielokrotnie umieszczał „The Man Who Sold the World” na
stronach B swoich singli (w tym na „Space Oddity” z 1972 roku), a
także na swoich albumach kompilacyjnych.
https://www.youtube.com/watch?v=u3MX-rUtS6M Tak naprawdę jednak to
zdecydowanie niedocenione dzieło zwróciło uwagę szerszej
publiczności dopiero po tym, jak swoją interpretację tego kawałka
wykonała Nirvana podczas swojej słynnej sesji „MTV Unplugged” z
1993 roku. Wersja Cobaina jest na pewno bardziej emocjonalna. Czy
jednak lepsza? Według wielu – tak.
7. „Last Resort”
– Falling in Reverse
Oryginalny twórca:
Papa Roach
Oj, tutaj się
narażę wielu bojownikom, ale trudno – po prostu uważam, że depresyjny utwór
traktujący o samobójstwie zdecydowanie lepiej brzmi w mrocznej,
symfonicznej interpretacji Falling in Reverse niż w swej skocznej,
nu-metalowej oryginalnej odsłonie. Autor tej kompozycji, Jacoby
Shaddix nazwał swoje dzieło „desperackim płaczem o pomoc”. Śpiewał on wówczas o swym przyjacielu chcącym odebrać sobie życie. Po dwunastu latach wokalista znalazł się w tym samym
punkcie i również mierzył się z podobnymi demonami.
Kawałek
odniósł olbrzymi sukces, aczkolwiek w swojej pierwotnej wersji nie
mógł być on emitowany w wielu rozgłośniach radiowych – zmieniło się to dopiero, gdy z utworu wycięto np. słowo „fuck”. Tymczasem szefostwo
MTV podjęło idiotyczną decyzję o kompletnym pozbawieniu „Last
Resort” całego sensu poprzez ocenzurowanie wyrazów „cut” („ciąć
się”), bleeding („krwawić”), „die” („umierać”),
„suicide” („samobójstwo”), a nawet „life” (czyli „życie”
we fragmencie „jeśli odbiorę sobie życie”).
Na szczęście nowa
interpretacja, za którą stoi grupa Falling in Reverse, nie miała
wątpliwego szczęścia trafić pod cenzorski topór.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą