Bajka? Nic podejrzanego… A tu komuś ojca zrzucą ze skarpy, a tu jelonkowi matkę zastrzelą. Dzień jak co dzień oczami trzylatka.
#1. Śpiących nie tykać
Trudno powiedzieć, czy w którymkolwiek okresie historii wykorzystanie śpiącej osoby uznawane było za moralnie właściwe. Giambattista Basile, włoski autor baśni żyjący na przełomie XVI i XVII wieku, najwyraźniej nie miał nic przeciwko. W jego wersji „Śpiącej Królewny”, Sole, Luna e Talia, książę wcale nie całuje wybranki, by wybudzić ją ze snu. Zamiast tego ściąga spodnie, gwałci ją i wychodzi. A Wciąż-Śpiąca-Królewna rodzi przez sen, by – gdy już wreszcie się wyśpi – wstać i zorientować się, że została matką.
Powszechnie znana wersja, w której wilk zjada babcię, okazuje się i tak dość… łagodna. Starsze warianty opowieści – która według niektórych badaczy może mieć nawet trzy tysiące lat – są o wiele bardziej brutalne. Czerwony Kapturek przynosi babci ciasto i wino, ale zamiast dobrej imprezy na miejscu czeka go wilk, który ma na wieczór odmienny pogląd. Zżera babcię, a posiliwszy się, zmusza wnuczkę do zdjęcia kapturka (zresztą nie tylko) i ułożenia się obok niego w łóżeczku. Reszty można się chyba domyślić samemu.
Kopyto starszej siostry nie mieści się w pantofelku? Takie życie – trzeba się pogodzić i żyć dalej… chociaż bracia Grimm mieli inny pomysł. W oryginalnej wersji „Kopciuszka” siostry brały stopy we własne ręce – okaleczały się w taki sposób, aby zmieścić się w pantofelku. Książę dał się oszukać… ale z pomocą przyszły zaczarowane gołębie, które ujawniły przekręt. A żeby sprawiedliwości stało się zadość, na koniec – gdy już Kopciuszek zajmuje należne mu miejsce – gołębie w ramach zemsty wydziobują siostrom oczy.
Książę zamieniony w żabę? Ot, zdarza się… Można wręcz stwierdzić, że bywają większe nieszczęścia – a jakiś zastępczy royals zawsze się znajdzie. Ale bajka to nie życie – trzeba więc było radzić sobie z tym, co jest. Tym samym księżniczka całuje żabę, by przywrócić jej książęcą postać. Tak wygląda wersja współczesna. Niezawodni bracia Grimm widzieli to inaczej. W myśl ich koncepcji księżniczka co sił pieprznęła ropuchą o ścianę, przełamując klątwę i fundując księciu powrót do ciała (oraz prawdopodobnie skierowanie na rehabilitację).
„I żyli długo i szczęśliwie” – tak chyba powinna kończyć się każda bajka, której celem nie jest zapewnienie dziecku traumy na dziesięciolecia oraz chleba psychoterapeutom. Tak też kończy się „Mała Syrenka”, chociaż nie jest to bynajmniej zgodne z zamysłem Hansa Christiana Andersena. W oryginalnej wersji syrenka wcale nie czuje się komfortowo z nowo nabytymi nogami. Przeciwnie – czuje się na nich, jakby stąpała po ostrzach noży. Niewrażliwy na zakusy syrenki książę żeni się z inną, a syrenka popełnia samobójstwo.
Historia Roszpunki pełna jest emocjonujących zwrotów akcji – i to nawet nie jest sarkazm… Skracając do najważniejszego – zła czarownica więzi w wieży dziewczynę, wspinając się do niej po spuszczonych na dół włosach. Kiedy dowiaduje się, że do dziewczyny zagląda ktoś jeszcze, urządza blitzkrieg, po którym mija wiele czasu, zanim wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Rozpowszechniona wersja pomija dość istotny szczegół, a mianowicie to, w jaki sposób czarownica dowiedziała się, że Roszpunka przyjmuje wizyty. Otóż zauważyła, że dziewczyna przestaje mieścić się w ubraniach.
Opowieść o Jasiu i Małgosi kończy się dość pozytywnie – ostatecznie dwójka dzieci nie zostaje zjedzona przez złą czarownicę, ale napięcie utrzymuje się na wysokim poziomie aż do ostatniej sceny. W tym przypadku jednak ciekawsze od ewentualnych zmian na przestrzeni lat jest tło opowieści – bo ta poniekąd oparta była na faktach. Wywodzi się prawdopodobnie z czasów wielkiego głodu z początków XIV wieku. To wtedy, z braku jedzenia, rodzicom zdarzało się porzucać swoje dzieci np. w lasach, a desperacja doprowadzała nawet do przypadków kanibalizmu.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą