Wyobraźcie sobie świat, w którym seansy porno odbywają się w normalnych kinach, a szanowani krytycy filmowi kłócą się o to, czy aktorka, która zagrała główną rolę w ślizgaczu „Kurestwo niebieskie” dobrze wypadła w scenie seksu grupowego z wesołą ekipą naturszczyków z Zimbabwe. Ze słupów ogłoszeniowych zerkają na ciebie cycate wywłoki, a w codziennych gazetach pojawiają się recenzje kolejnych filmów dla dorosłych. Nie chcesz jednak ich czytać, bo boisz się, że ktoś znów ci zaspojleruje całą zabawę. Czy to alternatywna rzeczywistość? A może raj wesołego onanisty? Nie, to USA w tzw. „Złotej erze porno”.
Filmy porno są
prawdopodobnie równie stare, co kino. Już w 1896 roku, czyli
dosłownie rok po pierwszym, publicznym pokazie „ruchomych
obrazków”, francuski fotograf i jeden z wielu pionierów
kinematografii Albert Kirchner wyreżyserował dziełko pt. „Le
Coucher de la Mariée”. Mimo że to film uważany za pierwszy
przykład produkcji erotycznej, próżno tam szukać nawet cycka.
Szlak dla odważniejszych produkcji został jednak przetarty.
Le Coucher de la Mariée (1896 r.)Już
niebawem na gołe babeczki można sobie było popatrzeć za pomocą
kinetoskopu – skonstruowanego przez samego Thomasa Edisona
urządzenia przypominającego unowocześniony fotoplastykon.
Pierwsze, trwające
po kilka minut, pornosy trafiły do USA, gdzie od razu zeszły do
podziemi. A konkretnie – do burdeli, gdzie w małych salach
projekcyjnych panowie mogli nacieszyć oczy niemym filmem o
bzykanku. Szczególną popularnością cieszyła się argentyńska
produkcja pt. „El Satario”. Powstała ona zaledwie 11 lat po
wspomnianym wyżej francuskim „erotyku” i dziś uznaje się tę
produkcję za
prawdopodobnie jeden z pierwszych ślizgaczy w pełnym
tego słowa znaczeniu – z prawdziwym stosunkiem i ze zbliżeniami genitaliów. W tamtym okresie głównymi aktorami w tego
typu dziełach były głównie prostytutki oraz przestępcy.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą