Była 5 rano 21 stycznia 1959 roku,
kiedy zaspani marynarze i robotnicy pracujący portu w Gdyni
zobaczyli na niebie wielką pomarańczowo-czerwona plamę światła.
Tajemniczy obiekt przeleciał łukiem nad akwenem zostawiając za
sobą świecącą smugę. Na oczach oniemiałych gapiów z wielkim
hałasem uderzył w wodę dosłownie 30 metrów od mola. Świadkowie
tej niezwykłej sceny mówią, że ta jeszcze przez kilka minut
gotowała się z głośnym sykiem, a pod taflą widać było światło.
Obecni na pokładzie jednego ze statków statku marynarze wspominali
potem, że mieli naprawdę sporo szczęścia i że niewiele brakowało
a płonący obiekt wyrżnąłby w ich zacumowaną w porcie jednostkę.
Port nie śpi nawet o tak
niebożej, zimowej godzinie, więc świadków tej „katastrofy”
było całkiem sporo. Władysław Kuczyński – operator jednego z
dźwigów upierał się, że obiekt, który wpadł do wody miał
około metra średnicy i przypominał płonącą kulę. Inny z gapiów
porównał ten przedmiot do płonącej, dwustulitrowej beczki.
„Nic
z tych rzeczy!” - twierdził kolejny ze świadków, który
zaklinał się, że stał w miejscu, z którego najlepiej widać było
całe zdarzenie, a chwilę przed zderzeniem z zimnym Bałtykiem,
tajemnicza rzecz przemknęła dosłownie parę metrów od niego –
„To był stożek o średnicy półtora metra i długi na metrów
cztery! A przelotowi towarzyszył donośne dzwonienie.”. Znalazło
się też kilku świadków wewnątrz portu, którzy raportowali, że
otoczony świecącą aureolą obiekt przez długi czas leciał nisko
nad ziemią w kierunku Gdyni.
Jako że przedmiot spadł blisko
portu, wkrótce kilku pracowników statku „Dąbrowski” odważyło
się zbadać miejsce kolizji. Na dnie spoczywał dziwny cylindryczny
pojemnik. Wyciągnięto go na brzeg, jednak nikt nie odważył się
go otworzyć. Według marynarzy miał on być wypełniony rdzawym
płynem znacznie cięższym od wody. Dylematy o tym co zrobić z tym
przedziwnym przedmiotem szybko przerwała wizyta panów z Komitetu
do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego, którzy
pojemnik skonfiskowali. W 1996 roku jeden z inżynierów, którzy
brali udział w oględzinach tego znaleziska, udzielał wywiadu
japońskiej stacji NHK. Stwierdził on wówczas, że być może
przedmiot, który marynarze wyciągnęli z wody wcale nie miał nic
wspólnego z tą sprawą.
W tamtym
czasie dno gdyńskiego portu pełne było wszelkiej maści śmieci
pozostawionych jeszcze przez Niemców, którzy przecież mieli
tam swoją bazę wojskową. Być może uderzenie ciężkiego
przedmiotu mocno poruszyło grubą warstwę mułu, co odsłoniło spoczywający tam pojemnik. Wewnątrz
niego mogła znajdować się zarówna broń chemiczna, jak i
materiały radioaktywne, więc w sumie to dobrze, że zostało to
zabrane zanim ktoś zabrał się do bliższych oględzin tego
dziadostwa…
Punktem
zwrotnym w sprawie niewyjaśnionej „kosmicznej katastrofy” było
pojawienie się nowych świadków. Państwo Płonczkier, mieszkańcy
Gdyni, dwa dni po tym, jak dziwny obiekt umilił poranek pracownikom
portu, zgłosili się do redakcji „Wieczoru wybrzeża”, aby opowiedzieć
dziennikarzom o dziwnym zjawisku, które zaobserwowali na niebie. Świetlisty
przedmiot miał przelecieć nad miastem, a nawet zatrzymać na parę
chwil gdzieś w okolicy placu Kaszubskiego oraz nad magazynami
przedsiębiorstwa Posti. Według ich opisów latający intruz miał
kształt płaskiego dysku i zachowywał się tak, jakby czegoś
szukał.
Plotki
zaczęły się szybko rozchodzić, a wkrótce pojawiło się mnóstwo
nowych świadków, którzy upierali się, że
świetlista rzecz,
która przeleciała nad Gdynią była pojazdem z innej planety.
Pierwsze
fachowe badanie portowego dna przeprowadzono 29 stycznia. Wówczas to
grupa nurków przeczesała miejsce „rozbicia się UFO” i zamiast
wraku znalazła wielometrową warstwę mułu, w którym mógł kryć
się nie tylko kosmiczny pojazd, ale i Bursztynowa komnata oraz
szczątki Yeti.
Sprawą
zainteresowali się też pracownicy Wydziału Geologii i Muzeum Ziemi
PAN, którzy mieli wypłacić 1000 zł nagrody za zlokalizowanie i
wyciągnięcie z wody tajemniczego obiektu.
W
1960 roku przeprowadzono kolejne, tym razem znacznie dokładniejsze,
badania przyportowego dna. Pieczę nad tymi poszukiwaniami trzymał dr Jerzy
Pokrzywiński z Państwowej Akademii Nauk. Za pomocą
specjalnych maszyn usunięto sporą część osadu z dolnych partii
basenu. Jako że i tym razem nie wyciągnięto z wody niczego, co
mogłoby przypominać kosmiczny wehikuł, uczeni uznali, że w wodę
uderzył niewielki meteoryt.
Nie ma co szukać sensacji, proszę się
rozejść!
Nikt
jednak rozchodzić się nie zamierzał. Od momentu, kiedy świetlisty
przedmiot z hukiem zderzył się z wodą minął rok, a w
międzyczasie historia urosła już do rozmiarów legendy.
Według osób sceptycznych wobec oficjalnych badań, pojazd (oczywiście) nie pochodzący
z Ziemi został dość szybko podniesiony z dna morza i wywieziony z
miasta w nieznanym kierunku przez żołnierzy Północnej Grupy Sił
oraz KGB. Wrak trafić miał do bazy wojskowej w Bornym-Sulinowie, a
stamtąd przerzucono go do Rosji.
Na
komisariat Milicji Obywatelskiej zgłosiło się też dwóch
strażników, którzy patrolowali okolice portu. Donieśli oni, że
spotkali jednej z pobliskich plaż ciężko ranną,
mocno poparzoną
humanoidalną istotę czołgającą się w stronę lasu. Stworzenie
to miało być ubrane w kombinezon wykonany z niebywale wytrzymałego
materiału. Przybysz usiłował w dziwnym, nieznanym nikomu, języku nawiązać kontakt z ludźmi. Wkrótce na miejscu zjawili się
żołnierze i zabrali poturbowanego kosmitę do szpitala wojskowego w
Gdyni.
Zaskakujące
jest to, że nasi lokalni ufolodzy zarazili tą sprawą zachodnich
miłośników takich historii. I tak też wkrótce, w zagranicznej
prasie pojawił się opis rzekomej reanimacji kosmity, który
wyzionął ducha w polskim szpitalu, po tym jak lekarze zdjęli mu z
ręki tajemniczą klamrę. Zwłoki obcego zamrożono i wywieziono do
Moskwy. Tam też trafić miał wspomniany wrak pojazdu oraz ciało
drugiego z przybyszów, którego znaleziono wewnątrz wyciągniętego
z wody spodka.
Warto
też wspomnieć o jeszcze jednym „foliarskim” wątku dotyczącym
tej sprawy. Otóż pewien gdański polityk, jakiś czas temu
przywołał historię opowiadaną przez swojego ojca, który to
odbywał służbę wojskową w bazie marynarki wojennej w Gdyni.
Według niego Rosjanie mieli testować w latach 50. przejęte od
Niemców latające spodki. Te były ponoć przechowywane w Kaliningradzie. Eksperymentalne, latające pojazdy miały zostać zbudowane w tajnych
laboratoriach Ahnenerbe – nazistowskiej organizacji badawczej,
która
zlecała m.in.
prowadzenie okrutnych eksperymentów na więźniach z
obozów koncentracyjnych.
Pod
koniec lat 90., kiedy odtajniono wiele archiwów z czasów PRL-u,
japońscy dziennikarze, bardzo zainteresowani „polskim Roswell”,
usiłowali znaleźć jakieś dokumenty, które mogłyby potwierdzić
historie krążące na ten temat. Jak
pewnie się domyślacie – poszukiwania te nic nie dały.
Co
zatem rozbiło się 60 lat temu w wodach gdyńskiego portu? Czy był
to meteoryt? Niekoniecznie. Całkiem sensowne wyjaśnienie incydentu,
którego bezpośrednimi świadkami, jakby nie patrzeć, były
dziesiątki osób, dotyczy pewnego wydarzenia, które miało miejsce
po drugiej stronie Żelaznej Kurtyny. Otóż 18 grudnia 1958 roku
z
przylądka Canaveral wystrzelono nową jednostkę pocisku balistycznego Atlas-B.
Dzięki temu wynalazkowi udało się wynieść na orbitę SCORE - protoplastę współczesnych satelitów komunikacyjnych. Obiekt ten, przez krótkie fale radiowe, wysyłał
na Ziemię nagrane wcześniej życzenia świąteczne od prezydenta
Eisenhowera:
„Mówi
Prezydent Stanów Zjednoczonych. Dzięki niesamowitemu postępowi
nauki, mój głos dociera do Was z satelity krążącego w
przestrzeni kosmicznej. Moje przesłanie jest proste: poprzez to
niezwykłe medium przekazuję Wam i całej ludzkości amerykańskie
życzenie o pokoju na Ziemi i pomyślności dla wszystkich ludzi”.
Według
oficjalnych informacji satelita, dokładnie 21 stycznia wpadł do Atlantyku gdzieś w okolicach Wyspy
Świętej Heleny. Jest jednak pewna teoria, według której statek zboczył ze swego kursu i spadł w zupełnie innym miejscu. To dość
interesująca plotka – szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę
datę powrotu satelity do ziemskiej atmosfery oraz fakt, że satelita miał kształt stożka – a taki przecież opis tajemniczego obiektu
pojawił się wśród zeznać świadków incydentu, do którego
doszło w pobliżu portu w Gdyni...
Źródła:
1
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą