Historia ta wydarzyła się w czasach ogólnej szczęśliwości gdy na półkach w osiedlowym Supersamie (jak podejrzewano zawdzięczającym swą nazwę wcale nie dlatego, że był super tylko jakimś bliżej nieoreślonym walorom) królował ocet, a wszelkie artykuły kultury zachodu ogólnie rzecz biorąc były towarem deficytowym.
Kolega mój, Grzegorz odbywał w tym czasie karę. Kara została nałożona przez najwyższy organ władzy t.j. rodzicielkę powyższego Grzegorza i była wynikiem jego tygodniowej absencji we wszechnicy do której uczęszczał...
W czasie rzeczonej absencji Grzegorz ów obracał się w kręgach z reguły niedostępnych dla zwykłego śmiertelnika... Kręgi te rozciągały się wówczas na kultowy, warszawski bazar Różyckiego, krainę mlekiem i miodem płynącą wypełnioną po brzegi wszelakim zachodnim badziewiem, mieniącą się kolorami oraz kuszącą zapachami.
Suma sumarum kara była karą i kolega z zakazem opuszczania miejsca zakwaterowania był przedmiotem współczucia dla nas wszystkich, korzystających z niewątpliwych uroków wolności.