Minęło sporo czasu od ostatniej traumy. W tym czasie opowiadania nadpływały. I dlatego dziś krwawe wydanie. Bardzo krwawe.
Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom, których psychika nie jest wypaczona stanowczo odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...
ZJAZD ŻYCIA
W wieku 13, może 14 lat, zimą. Pamiętam jak dziś, 2 stycznia. Wybrałem się na hałdę (jako że mieszkam w stolicy górnego śląska odkąd pamiętam), gdzie wszyscy zjeżdżaliśmy na czym się dało. Zabawa była przednia, bo i górka spora, może ze 100 metrów spadu, może trochę mniej. Kąt nachylenia spory, ok. 45 stopni, że aż ciężko się było dostać na górę, ale za to prędkości można było osiągnąć niebagatelne. Miałem zjechać ostatni raz, więc wdrapałem się na górę, na samiuśki szczyt, ustawiłem saneczki jak Bozia przykazała, położyłem się na nich i jazda. Prędkość oszałamiająca pewnie przez to, że nie było już śniegu, a sam lód. Wtedy też czapka zleciała mi na oczy i próbowałem ją jakoś naciągnąć z powrotem na głowę, ale pech chciał, że puszczając lewą płozę sanek zacząłem niefortunnie skręcać. Gdy podniosłem czapkę widziałem tylko uciekających ludzi i stojące sanki, w które wjechałem z całym impetem.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą